Z cyklu "Sukcesje", Łódź, 2017
Trzy dni przed Wigilią zrobiłem kolejne zdjęcie do cyklu "Sukcesje". Wiatę z dachem porośniętym mchem zobaczyłem dwieście metrów od mojej kamienicy. Może wcześniej zieleń okolicznych drzew powodowała, że nie dostrzegałem tego motywu i potrzebny był szary grudzień by go zobaczyć. Na fotografii, obok przykładu sukcesji roślin w środowisku miejskim, widać także parę dżinsów leżącą na trawniku. Trzy metry od ulicy Wólczańskiej, sześć od Radwańskiej, bezpośrednie przy szpitalu im. M.Pirogowa w Łodzi. Może ktoś chciał, przebrawszy się w piżamę pacjenta, do niego przeniknąć, a spodnie porzucił przy chodniku? Przenikanie do szpitala opisane jest w mojej ulubionej (w szkole podstawowej) książce. Zyzio Gnacki z Okistem przenikają w "Adelo zrozum mnie" Edmunda Niziurskiego. Pierwsza książka tego autora jaką czytałem i było to w drugiej lub trzeciej klasie, więc byłem na ten tytuł trochę za młody, ale od razu ją pokochałem.
- na Barlinek? - spytał mężczyzna koło autobusowego przystanku. To już nie działo się w Łodzi. Dwadzieścia lat temu jechaliśmy w jedną z pierwszych dłuższych podróży, pierwszym własnym samochodem, Srebrnym Szerszeniem. Czekał pod moim blokiem na Bałutach, aż zrobię prawo jazdy, kupiłem go bowiem zanim jeszcze zrobiłem konieczne uprawnienia. Pieniądze na garbusa o pojemności silnika 1200, zrobionego w Meksyku miałem po zdobyciu złotego medalu na Talente 1996 w Monachium, a dokładnie po sprzedaży nagrodzonej pracy Targom Monachijskim. Tak więc przejeżdżaliśmy z Tamarą przez Gorzów Wielkopolski kierując się na północ. To było przed erą gps-ów, nie będąc pewnym drogi zatrzymaliśmy się na chwilę by stojącego koło przystanku autobusowego mężczyznę spytać o kierunek na Barlinek (jechaliśmy do mikroskopijnej miejscowości położonej w lasach właśnie w tamtym kierunku). Wskazówki były jak to zwykle bywa proste dla wskazującego, a dla nas już nie bardzo.
- to ja wam pokażę - zaoferował nieznajomy - jadę do Kłodawy, to po drodze...
Usiadł obok mnie, Tamara przeniosła się do tyłu. Ruszyliśmy.
- na Barlinek? - zapytał - na Barlinek! - odpowiedzieliśmy dziarsko.
Gdy po minucie zapytał jeszcze raz - na Barlinek? - nie widziałem w tym nic dziwnego. Ale gdy ta pytająca fraza pojawiła się po raz kolejny, kolejny i kolejny, zaniepokoiłem się. W lusterku widziałem, że Tamara też. Gdy spytał o to samo chyba po raz dwudziesty właśnie dojechaliśmy do Kłodawy. Odetchnąłem - dojechał pan, gdzie mam się zatrzymać? - powiedziałem. - Na Barlinek? - usłyszeliśmy w odpowiedzi - mogę tak z wami jechać do końca życia - powiedział spoglądając na mnie zamglonymi oczami i dodał - na Barlinek? Jechaliśmy więc razem dalej, mijały długie minuty, lasy i wsie - nie odpowiadaliśmy już na jego monotonne pytania.
Wysadziłem go siłą na przystanku PKS-u w jakiejś innej miejscowości. Wtedy zobaczyłem, że jest w kapciach i przypomniałem sobie, że w Gorzowie zatrzymaliśmy się na chwilę koło szpitala.
Dziś ostatni dzień Świąt, dżinsy leżą dalej.
Dobrze wypatrzone miejsce o nieoczywistej urodzie. ;-)
OdpowiedzUsuń