ul. Przybyszewskiego 67, z cyklu 12.000 kamienic, Łódź, 2017
O tej kamienicy mającej adres pod numerem 67 trudno mi jest napisać coś oprócz tego, że jest strasznie zaniedbana. Zapominam więc o kontekście społecznym, miejskim czy architektonicznym i patrzę na nią jak na abstrakcyjny obraz, gdzie najważniejsze są wartości czystoplastyczne. By było to łatwiejsze wklejam poniżej ciasno skadrowane zdjęcie. I gdy zapominam, że jest to dom zamieszkały przez ludzi widzę obraz. Widzę rytmy linii, rytmy okien, rytmy plam i rytmy kresek. Widzę kompozycję, kolor i rysunek. Rytmy są skonstruowane w wyrafinowany sposób, nie powtarzają się prostacko, linie są różnej grubości i długości, żadne okno nie jest takie samo, ma albo inne podziały, inny kolor, inaczej jest przysłoniete, co chwila zaskakują synkopy różnego rodzaju zakłóceń. Rytm obrazu zdecydowanie nie jest na cztery i nie generuje go automat. Nic właściwe się tu nie powtarza, niektóre elementy są najwyżej podobne, jak na przykład okna na parterze, niby te same ramy, ale różny stopień zniszczenia, inna dykta, inny paździerz, inne płaszczyzny zamalowania. Zresztą dolna kondygnacja to plastyczny fajerwerk, majstersztyk, także kolorystyczny. Fiolety, róże, ugry, umbry, sieny, błękity, zobaczymy też, czasami jako powidok, ślady zieleni, nie znajdziemy za to prostackiej, prosto z tuby czerni czy bieli. Obraz działa zarówno gdy oglądamy go z daleka przez swą wielorytmiczną strukturę i barwę, zdradzając absolutny słuch kolorystyczny autora, ale działa równie silnie detalem, gdy przyglądamy się jego powierzchni z bliska. Niedostrzegalne z daleka chlapnięcia, rysy, plamy, kleksy, ubytki, linie, elementy ręcznego pisma budują pełnię dzieła. Idę się napić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz