środa, 9 października 2013

Widzę co wiem (3)


Uryna. Rozpowszechnionym nośnikiem informacji chemicznych w środowisku wodnym jest właśnie uryna.
350 milionów lat temu, trylobity wędrowały po swoich ścieżkach jeden za drugim.
- Przypierdol jej, powiedział Rom do przechodzącego, dobrze zbudowanego człowieka w wieku średnim. - Kobiet się nie bije, odpowiedział ten przytomnie. I poszedł. Wyglądało na to, że się nie znali. Cyganka była bardzo ładna, oboje elegancko ubrani. Towarzysz młodej kobiety wykręcił jej boleśnie ręce, potem zaczął zdejmować pasek od spodni. Stałem obok robiąc zdjęcie. Oni byli za moimi plecami. Parzysta strona tego fragmentu Targowej zamieszkana jest w sporej części przez Romów. Stałem i patrzyłem. Zanim jakaś sensowna myśl pojawiła mi się w głowie, para wzięła się za ręce i w najlepszej komitywie poszła dalej.
Widzę piętnaście anten satelitarnych, czternaście po lewej stronie.
Drewniany dom to Targowa 29 (unikat, obecnie chyba jedyny drewniany dom w centrum Łodzi) został zbudowany około
1840 roku. Zbudowany z drewna modrzewiowego, powierzchnia zabudowy 228,6 m kw - kubatura budynku 1657,35 mq. W pierwszych latach mieściła się tutaj karczma z zajazdem. W początkach XX w. stał się domem łódzkich robotników. Pierwszym udokumentowanym właścicielem (1912 r.) był Władysław Szymankiewicz (1867-1947). Do 2000 r. właścicielami byli bracia Zdzisław, Jerzy i Witold Owczarkowie. W obecnej chwili jest własnością małżeństwa Ireny i Janusza Kin.
To wszystko można przeczytać na tablicy przymocowanej do elewacji. To nie jest jakaś tam tablica zamontowana przez jakąś tam miejską instytucję, zrobili to sami właściciele posesji. I to nie jedną.  Tabliczek na domu jest dziesięć. Trzy są umieszczone przez służby miasta. Miejskie życie wymaga tu pewnej odporności. Na czterech tabliczkach są różnego rodzaju ostrzeżenia dla ewentualnych intruzów.
Dwie kamienice w lewo od drewnianego domu był sklep nurkowy. Funkcjonował tam już w głębokim PRL-u, w czasie gdy prywatnych sklepów było niewiele. Ciemne wnętrze z tajemniczymi akcesoriami tworzyło taki klimat, że ta pusta część ulicy Targowej stawała się dla mnie portowym zaułkiem jakiegoś nadmorskiego miasta.
Trylobity wędrowały jeden za drugim po swoich ścieżkach. Nie dotarły do celu, gdyż umarły pod wpływem wydzielających się trujących gazów. Szybko zostały przykryte wapiennym mułem, a następnie uległy procesom fosylizacji, dzięki czemu mógł je odkryć Adrian i pioniersko opisać to zjawisko jako chemosensoryka pierwotna. Adrian Kin, młody naukowiec (zrobił w 2011 roku doktorat na UJ) w drewnianym domu na Targowej zgromadził niezwykłą kolekcję 45 tysięcy paleontologiczych okazów. Chciał stworzyć tam ogólnie dostępne Muzeum Historii Naturalnej.
Gdy Maks Skrzyczkowski robił projekt fotograficzny polegający na podróży kolejowej po Polsce, a w wybranych miastach gościły go wybrane osoby, których zadaniem było pokazać mu jakieś niezwykłe ich zdaniem miejsce w mieście, ja wybrałem wtedy właśnie drewniany dom Adriana. Była siarczysta zima i świt, bowiem Max miał napięty harmonogram. Kolekcję oglądaliśmy przy świetle latarek. Skamieniałe amonity, odciski ryb, ślady dinozaurów, praważki, gady latające, skrzypłocze. Adrian zmarł w tamtym roku (2012), pracując do końca.
Wiem, że jedne z najweselszych dni spędziłem z Adrianem. Poznaliśmy się z nim j jego przyszłą żoną w kolejce do odprawy na Okęciu. Pierwsze zamienione słowa już były żartem i tak zostało do końca dwutygodniowej podróży do Turcji. Była to wesołość, przy której wskazówka jej miernika była wychylona maksymalnie w prawo.
Na podłużnej, białej tabliczce jest napis „Gdy Wielkie Dobro umiera, Zło się baczniej ludziom przygląda”. Tablica zamontowana została w 2005 roku.
Widzę oponę rowerową w prawej część kadru.